5. LS * Przynęty to podstawa |
Autor: Jacek Jóźwiak | |||
O przynętach spinningowych napisano już grube księgi. Wyprodukowano tysiące wzorów, setki rodzajów, miliony egzemplarzy. Lecz nie wymyślono jeszcze przynęty uniwersalnej, którą można łowić w każdych warunkach, na każdym łowisku i każdą rybę. Dobór przynęt to nie tylko kwestia głębokiej wiedzy, znajomości łowisk, rybich zwyczajów i tysiącznych doświadczeń. To także kwestia przyzwyczajeń, przypadków, pomyłek. Przykład? Proszę bardzo - wędkarski światek w naszym kraju dzieli się bardzo wyraźnie: na spinningistów, którzy ukochali "gumki", czyli rippery, twistery i sztuczne dżdżownice, oraz na tych, którym podczas pierwszych prób "gumki" zbrzydły. Ta druga grupa trzyma się innych przynęt z bardzo prozaicznej przyczyny - nie złowili na "gumki" ryby. Grupa pierwsza składa się z tych szczęśliwców, którzy podczas pierwszych eksperymentów na łowisku na twistera czy rippera mieli dobre wyniki... Lekki spinning to przede wszystkim ciągłe poszukiwania odpowiedniej przynęty - w konkretnym dniu, na konkretnym łowisku, konkretnej główce, konkretnej głęboczce. To częste jej zmienianie, szukanie barwy, rodzaju pracy, kształtu, penetracyjnej głębokości. To sięganie po własne i cudze doświadczenia. I stałe eksperymentowanie. Spinningista preferujący lekki spinning jest człowiekiem zaopatrzonym na każdą okoliczność. Po kieszeniach kamizelki upycha wszystkie możliwe rodzaje przynęt. I jednego dnia próbuje łowić na wiele z nich. Ale ma pełne prawo, by pewne przynęty lubić bardziej, inne mniej. Ja na przykład niemal zupełnie nie używam blaszek wahadłowych podczas spinningowania lekkim zestawem, choć istnieje mnóstwo modeli wiążących po kilka gramów. A przecież partnerzy moich wędrówek łowią na wahadłówki piękne ryby... Cóż, nie lubię wahadłówek i już. Zacznę więc od nich przegląd przynęt używanych (i często skutecznych) podczas lekkiego i ultralekkiego spinningowania. Wahadłówki Naśladują z powodzeniem ruchy uciekającej, zranionej, baraszkującej rybki. Prowokują do ataku każdego rasowego drapieżnika. Drażnią przede wszystkim wzrok ryby, jedynie lżejsze, mocno wyprofilowane modele powodują drgania podrażniające linię boczną drapieżców. Do lekkiego spinningowania używane są błystki o niewielkiej masie - od 3 do ok. 12 g. Są skuteczna na sandacze - szczególnie wydłużone i smukłe modele prowadzone nad dnem. Te same blaszki atakowane są przez bolenie, gdy prowadzi się je szybko, tuż pod powierzchnią wody. Szersze wahadłówki połykane bywają przez niezbyt wyrośnięte szczupaki i przez średniej wielkości okonie. Wszystkie natomiast rodzaje mogą sprowokować suma, który odżywia się raczej niewielkimi rybkami i nie pogardzi kilkucentymetrową blachą, gdy ta znajdzie się w pobliżu jego paszczy. W ostatnich latach na rynku pojawiła się cała masa zachodnich wahadłówek najrozmaitszego kształtu i koloru. Z obserwacji kolegów po kiju wiem, że modele o wściekłym, fluorescencyjnym zabarwieniu są dość łowne, szczególnie w mętnych wodach. Łyżki, zwane przez sprzedawców "spunami" (od ang. spoon - łyżka), to odmiana wahadłówek pływających na boku (wypukłą stroną ku dołowi). Pracują one dość agresywnie i są chętnie atakowane przez sandacze, sumy i szczupaki. Godne polecenia są modele z jednym, wtopionym w korpus hakiem-można je prowadzić wśród podwodnej roślinności, wśród zawad, kamieni. Jest to przynęta, którą z reguły ściąga się bardzo pomału i często kładzie na moment na dnie. Przy takim prowadzeniu zdarzają się pobicia wyrośniętych okoni. Kilku moich przyjaciół przy pomocy łyżek łowi bolenie, prowadząc je niemal po powierzchni wody. Łyżką z przeciwzaczepowym zabezpieczeniem można skusić, szczególnie w maju, szczupaka - ściąga się ją dość szybko po powierzchni wody między liśćmi grążela czy grzybienia. Pobicia bywają niezwykle efektowne. Obrotówki
Na drobne obrotówki łowiłem jazie, brzany, klenie, pstrągi, lipienie, rapy. W okresie wiosennym meppsowskie zerówki atakowała płoć, nawet świnka.
Korzystam także z obrotówek obciążonych z przodu, szczególnie w głębokich łowiskach. Atakowane są przez okonie, sandacze, niewielkie szczupaki oraz przez pokaźne sumy. Czasami niezłe efekty przynosi spinningowanie na różnego rodzaju hybrydy - tak nazywam obrotówki agrafkowe, tzw. spinnery, "dwupoziomowe" przynęty na agrafce z dentalu. Na górnym ramieniu wiruje paletka, na dolnym znajduje się obciążenie, hak lub kotwica oraz właściwy wabik. Mogą nim być włóczkowe i pierzaste chwosty, twister lub ripper, sztuczna glista, gumowy owad lub żabka, a nawet kawałek igelitowej rurki czy wentylek. Jest to przynęta znakomita na okonie, klenie i jazie. Sporadycznie bije w nią sandacz i brzana. Najmniejsze modele chwytane bywają przez pstrągi i lipienie. Gumki
Przynęty te prowadzi się skokami. Wibrujące ogonki kuszą oczywiście drapieżniki, ale największą siłą twisterów i ripperów jest - może się to wydać paradoksem - możliwość ich zatrzymywania, pracy w pionie lub skosie. Przerwanie skręcania linki powoduje opadanie przynęty, stuknięcie o dno, wzbicie obłoczku mułu. To zaciekawia ryby - sekunda przytrzymania na dnie i delikatne ściągnięcie; rzadko który drapieżnik potrafi się oprzeć wyskakującemu z mułu stworowi. Pobicia następują także tuż po zatrzymaniu przynęty...
Na ogół jednak są to uderzenia pewne, gwałtowne, wymagające od wędkarza natychmiastowej reakcji. Następują najczęściej w dość niewygodnych dla niewprawnego spinningisty momentach - w chwili, gdy przerywa się pracę kołowrotka lub gdy się ją wznawia. Dlatego też jigującego wędkarza obowiązuje stałe myślenie o utrzymywaniu kontaktu z przynętą. Nie można pozwolić na jakiekolwiek zwiśnięcie żyłki. Zaś każde jej raptowne wyprężenie, przesunięcie, wychylenie się szczytówki lub jej raptowne wyprostowanie, należy kwitować energicznym zacięciem. Przynajmniej na początku spinningowania "gumkami". Po kilkutygodniowej praktyce wędkarz nauczy się bezbłędnie rozróżniać rodzaje drgnięć szczytówki - inne jest, gdy jig muśnie zawadę, kępę podwodnych roślin, zatopioną gałąź, inne, gdy skubnie go ryba. Łowienie na miękkie przynęty wymaga od wędkarza sporej determinacji. Nauka jest wyłącznie kwestią osobistych doświadczeń, przyzwyczajenia się do konkretnego wędziska, przynęt, łowiska. Cykady, invadery
Jej praca łączy wszystkie zalety dobrej przynęty spinningowej. Jest doskonale widoczna, daje interesujące refleksy świetlne. Poza tym jej wibracje podrażniają mocno linię boczną ryb. Warunek - cykada musi być starannie wykonana. I we właściwy sposób. Powodem nieprzyjęcia się invaderów w Polsce były z pewnością rzemieślnicze próby wykonywania tej przynęty. Udało się to niewielu firmom. Większość krajowych cykad nadaje się jedynie do odstraszania z łowiska łabędzi i dzikich kaczek. Jeśli chcemy łowić na dobre przynęty tego typu, i to łowić skutecznie, kupujmy wyłącznie produkty dobrych wytwórców. Zachodnioeuropejskie firmy oraz wiele amerykańskich wytwarza znakomite cykady. Biją w nie okonie, sandacze, bolenie, duże klenie oraz pstrągi tęczowe na jeziorowych stanowiskach. Są one też zabójczą bronią na morzu - w maju i czerwcu, gdy ku brzegom podchodzi belona, w zasięgu wędkarza jest mnóstwo tych dziobatych rybek. Cykady mają jeszcze jedną zaletę - można je wyrzucać na duże odległości. Trzeba wówczas korzystać z plecionki lub szczególnie mało rozciągliwego monofilu, by skutecznie zacinać. Ale doświadczony i celnie rzucający spinningista może przy pomocy cykady wyholować niemal każdą upatrzoną rapę. Woblery
Nie będę w tym miejscu posiłkował się abstrakcyjnymi rozważaniami, a omówię woblery, z których sam korzystam i które dostępne są na naszym rynku. Do łowienia lekkim spinningiem używam przede wszystkim niewielkich woblerków - od 2,45 cm do 7. Kompletowanie przynęt zacząłem oczywiście od maleńkich rapalek. Fiński potentat wytwarza całą gamę miniaturek. Najmniejsze modele, 3 cm, są z reguły woblerami tonącymi. Mają maleńki statecznik, pracują niezbyt agresywnie, właściwie ograniczają się tylko do drżeń odość małym okresie. Z tej przyczyny nadają się przede wszystkim do połowów w rzekach o wyraźnym, jednostajnym prądzie. Są atakowane przez klenie, jazie, brzany, rzadko przez sandacze i małe szczupaki. Najbardziej wydajne są na zerwanych główkach.
Od 1994 roku nieustającym przebojem są chorwackie woblery o dużym, wklejonym niemal poziomo stateczniku, tzw. jugolki. Okazały się niezwykle łowne; pływające modele schodzą dość głęboko, są niezwykle agresywne. Wychodzi do nich kleń, jaź, sandacz - czasem bardzo duży - i wypoczywający w głębinie boleń. Zdarzają się okonie. Jugolki są rewelacją, jeśli zlokalizuje się stanowisko dużych brzan. Jugolki spisują się świetnie zarówno w rzekach jak i w wodach stojących. Wpadają w rozkołys już przy bardzo wolnym zwijaniu żyłki. Ich staranne wykończenie imitujące wylęg białej ryby przyciąga wszystkie drapieżniki oraz te ryby, które okresowo nie stronią od wzbogacenia swojej diety. Właśnie na te woblerki złowiłem - za pysk, jak Bóg przykazał - kilka dorodnych płoci podczas wiosennych poszukiwań jazi, kilka cert, dwie świnki, dwa węgorze. I kilka leszczy późną jesienią...
Na kleniowych stanowiskach biją w tę przynętę dorodne sandacze, nawet czterokilowe... W biały dzień potrafi na amerykańskiego raczka nadziać się wąsate sumisko. Krewetka "Rebela" jest jedyną miniaturką, która przyniosła mi kilka ponad sześćdziesięciocentymetrowych szczupaków. "Rebel" wytwarza całą gamę woblerów - pasikoniki w kilku wersjach barwnych, chętnie atakowane przez klenie, jazie, okonie i sandacze. Żabki, gąsiennice, larwy ważki to też niezłe przynęty, choć trudne w prowadzeniu. Nie schodzą za głęboko, zbyt szybko prowadzone mają tendencję do wykładania się, ale jeśli postępować z nimi umiejętnie - są świetne. Szczególnie w pełni lata. I na pstrągowych wodach.
Niestety przynęty amerykańskie trafiają na nasz rynek w znikomej ilości, sprzedawcy nie bardzo znają ich właściwości i sposób prowadzenia. A szkoda... Dowodem na nieznajomość rzeczy są tzw. chuggery, woblery dźwiękowe o wyciętej w kształt litery V krawędzi natarcia lub ukośnie ściętym przodzie. Nie są to przynęty przeznaczone do jednostajnego ściągania, choć zanurzają się podczas takiego prowadzenia. Jednak ich pełne wykorzystanie polega na skokowym ściąganiu - w chwili szarpnięcia zanurzają się płytko, wydając bulgotliwy dźwięk, wabiący klenie, jazie, bolenie i żerujące przy powierzchni sandacze. Są szczególnie łowne podczas majowej i czerwcowej rójki chrabąszczy, guniaków i wielu gatunków ciem. Na wodach łososiowatych znakomite rezultaty mogą przynieść najmniejsze modele woblerów wiosłowych (crawlers), które prowadzone po powierzchni trzepocą, pluskają niczym pływacki mistrz świata, którego złapał skurcz w obie nogi. Na wodach nizinnych atakowane są przez klenie, jazie i okonie, czasem wali w nie rapa. Są skuteczne późną wiosną i w pełni lata. Uwielbiam nimi łowić - rybie ataki są niesamowicie widowiskowe, nieoczekiwane, różnorodne. Z dołu, z boku, nawet z góry, po potężnym wyskoku... Raz z kotłowaniną, innym razem z płetwą grzbietową nad wodą, jak miniatura rekina, jeszcze innym z gębą szeroko rozwartą przecinającą wodę... Niesamowite, naprawdę.
Doskonałe są też niedrogie woblery wymyślone przez nieżyjącego już Henryka Gębskiego, zwane gębalami. Najmniejsze wersje mogą być doskonale wykorzystywane na łowiskach kleniowych, większe na sandaczowych. Na wodach stojących też spisują się rewelacyjnie - pomalowane farbą fluo atakowane są przez okazowe okonie i niezłe szczupaki. W sklepach spotkałem wyłącznie "gębale" pływające. Są jednak wykonane tak rozsądnie, że wprawny spinningista przy pomo cy miękkiego kija może je sprowadzić bardzo głęboko. Na rynku co kilka miesięcy pojawiają się woblery krajowych wytwórców. Zawsze staram się kupić choć kilka; oczywiście interesują mnie te najmniejsze. Na ogół nie zawodzę się - w Gdańsku zdobyłem pięć bardzo maleńkich, łukowato podgiętych woblerków malowanych w owadzie paski. Okazały się rewelacyjne. Ostrożne klenie i jazie uderzały w nie tuż pod moimi nogami, co zdarza się bardzo rzadko i tylko na najapetyczniej wyglądające przynęty. Niestety nie spotkałem takich woblerków później, widocznie była to efemeryczna seria. Zupełnie niezłe okazały się trzycentymetrowe, wygrzbiecone woblerki tonące o starannym wykończeniu. Są bardzo tanie, niestety nie znam wytwórcy - wykładane są przez sprzedawców z tekturowego pudła, z racji ceny leżą tylko kilka dni. Są dość łowne - szczególnie w rzekach na pograniczu krainy lipienia i brzany. Bije w nie kleń, brzana, okoń. W szybko prowadzone uderza skryta w toni rapa... Eksperymenty Są takie dni, kiedy na nic zdają się znane przynęty. Cały dzień rzucania, kilometry w nogach, ryby się spławiają, a w sadzu pusto, podbierak suchy jak pieprz. W aktach rozpaczy dokonuje się odkryć zaiste genialnych. Skuteczne okazują się podlodowe pilkery prowadzone pod powierzchnią. Wali w nie boleń i duży kleń. Doczepienie do ekscentrycznego ciężarka streamera, muchy puchowej, koguta z przywieszką, dużego tubowca procentuje zmaganiami z dorodnym sandaczem. Pomalowanie trzonu kotwicy przy blaszkach obrotowych czerwoną lub żółtą farbą fluo przynosi sadz pełen patelniowych okoni, wpięcie w grzbiet woblerka sporej suchej muchy wabi ryby zbierające owady - w podbieraku ląduje jaź, kleń, lipień, pstrąg a nawet trotka... |