O tym, jak obławiać główki na sandaczowych rzekach. Jak się poruszać, jak podawać przynętę, aby nie przepłoszyć ryb... Rady dla spinningowych samotników. Może nawet sposobem na sandacze jest to samotnictwo? | |
Nie miałem latem rewelacyjnych - ani nawet oczekiwanych - wyników sandaczowych. Być może wszystko z tej przyczyny, że moje spinningowanie miało bardziej "przygodowy" charakter i wyłącznie na sandacze się jeszcze nie nastawiałem, czekając na jesień... Ale mam już dość bryndzy i wschodniowietrznego bezrybia i postaram się przez kilka najbliższych wieczornych wypraw skoncentrować na tej wspaniałej rybie. Oznacza to żmudny i dość nudnawy proceder przeorania okolic warszawskich miejskich główek po praskiej stronie. Bez dwóch zdań sandacze tam są, a środek miasta obfituje w główki, tak że przewędrowanie kilometra, dwóch w pierwszych godzinach nocy rokuje dobrze nawet podczas niesprzyjającej braniom aury. Warszawskie główki w większości puste są od zmroku po świt. W tygodniu niemal na pewno. Pojawiają się na nich jedynie maniacy, z którymi idzie się dogadać o prawo do obłowienia okolicy i pogadać idzie o rzeczach ciekawych i ważnych. Wszędzie, gdzie są sandacze i ostrogi jedna za drugą, można tę nudno-żmudną technikę zastosować. Z zastrzeżeniem, że jest to sposób dla samotnika, a najwyżej dla dwóch cichych i ostrożnych wędkarzy. Na takie eskapady główkowe zabieram komplet sandaczowych przynęt, aczkolwiek stara, się ograniczyć do 2-3 pudełek, które da się ulokować w kieszeniach kamizelki lub w chomącie wędkarskim od Wojtka Łopatki (Salix Alba), jakiego zawzięcie używam podczas poważnego nocnego spinningowania i na pstrągach. Co mam w tych pudełkach - ano gumy, raczej duże i na dużych hakach, ale rozmaicie obciążone. Z tendencją do lekkości - nocny sandacz nawet podczas niemrawych żerowań lubi wyjść do wierzchu, a nawet jeśli nie, to żeruje w pół wody. Z gumek korzystam przede wszystkim podczas bardzo starannego, długotrwałego obławiania napływowego kąta przed ostrogą. Tak starannego i długotrwałego, że aż uporczywego. Nie chodzi nawet o to, by - jak podczas polowań na szczupaki za dnia - obłowić każdy skrawek wody i ostukać każdy fragment dnia, ale o to, by dać szansę natknięcia się na przynętę sandaczowi, który nocą preferuje wędrowny styl poszukiwania żeru. Warto więc - kiedy znajdzie się dogodne stanowisko - katować ten kącik przez główką i sam napływa nawet przez pół godziny - naprzemiennie, gumką, woblerem, inną gumką, innym woblerem... Po wejściu na ostrogę warto temu miejscu poświecić jeszcze kilkanaście minut, rzucając na napływ i sprowadzając przynętę z prądem. Taka zmiana kierunku ruchu przynęty kończy się niekiedy całkiem ładnym pobiciem, bo nie zawsze sandacz bije w wabia poruszającego się pod prąd, który wyskakuje mu "zza pleców". Wchodząc na główkę kilka minut poświęcam także zapływowej stronie ostrogi, a w szczególności wstecznym prądom oraz zbełtaniom poniżej główki. Nigdy nie lecę na szczyt ostrogi bez opamiętania, aczkolwiek to właśnie on stanowić będzie cel mojego najdłuższego postoju. Przed dotarciem nań staram się - także przynajmniej przez dobry kwadrans - przecinać w różnych miejscach warkocz tworząc się za szczytem główki. Robię to, ustawiając się 20 m od warkocza, potem stopniowo się zbliżam, aby móc warkocz przeciąć przynętą coraz niżej. A kiedy już dotrę na sam czubek, to sobie siadam wygodnie, zakładam ukochanego pływającego woblera - 9 cm - o mocno kolebiącej się akcji i rzucam skosem w prąd poniżej główki i spuszczam go z prądem, niekiedy nawet na 80 m, czyli do momentu, w którym nawet plecionka nie zapewnia celnego zacięcia. Na szczycie główki pozostaję 3 kwadranse, do godziny i mimo okropnej nudy nie rezygnuję z monotonnego biczowania wody. Tak technika łowienia pozwala w ciągu pierwszych godzin nocy na "zrobienie" 2 ostróg. A potem spać do domu - jak się będzie cierpliwym, to pewnie z sandaczem. W chwili zacięcia nuda i poczucie beznadziejnej monotonii mijają w mgnieniu oka.  |