26. Kurs * Nimfa daleka i bliska |
Autor: Jacek Jóźwiak | |||
Nie wiem, na czym to polega, ale lepsze stanowiska zawsze znajdują się na drugim brzegu rzeki. Albo już poza zasięgiem rzutu... Rynna przy przeciwległym brzegu wygląda kusząco. Nie tylko z przyczyn psychologicznych. Jest głęboka, wysłana żwirem i kamieniami, oddzielona od wędkarza wałem z gliniastej zendry. Długa, o dość silnym, ale jednostajnym uciągu. Jest w zasięgu rzutu, ale na tyle daleko, że marzenia o obserwacji końcówki sznura można między nierealności włożyć. O wyczuciu delikatniejszego brania na sznurze, także nie ma co myśleć - zanim impuls przeleci przez te kilkanaście metrów linki i dotrze do dłoni, ryba już dawno wypluje przynętę. Niestety, daleka nimfa, technika muchowania uprawiana niemal od początku istnienia wędkarstwa, nie należy do najprostszych. Starodawne podręczniki radziły stosować ją wyłącznie na upatrzonego, zacinać zaś kazały podczas podnoszenia się ryby od dna. Czyli "na oko". Co jednak robić, kiedy woda mętniejsza, sfalowana, miejsce zaś kusi. I wiadomo, że na skraj rynny się nie dotrze, albo, że próby dotarcia przepłoszą ryby... Rezygnować z rzutu? O nie, nie trzeba... W specjalistycznych sklepach wędkarskich można kupić tak zwane indykatory, kawałki odblaskowej, pływającej folii pełniące podobną rolę do spławika. Za czasów Waltona i Rozwadowskiego, a i obecnie wśród bardziej konserwatywnych odłamów mucharskiego światka, zamiast nowoczesnych wskaźników stosuje się dużą suchą muchę na krótkim przyponie dotroczoną do końcówki sznura. Indykator przyczepia się tuż przed łącznikiem przyponowym lub węzłem przyponowym - czyli na samiutkim koniuszku sznura. Są to urządzenia na ogół samoprzylepne. Warto jednak poddać się postępowi - jeśli nie ma w pobliżu sklepu specjalistycznego, w zupełności wystarcza elipsa fluorescencyjnej folii samoprzylepnej z paseczkiem styropianu wklejonym, w środek wskaźnika... Zarówno indykator kupiony w sklepie wędkarskim, jak i ten wykonany samodzielnie, zaznacza bardzo wyraźnie każdy kontakt ryby z nimfą. Inna sprawa, że bardzo się wędkarzowi przydają doświadczenia spławikowe, przede wszystkim zaś uprawianie uprzednio wszelkiego rodzaju technik przepływankowych, osobliwie zawodniczych. No dobra, mogą żachnąć się adepci, tylko jak podać zestaw z ciężkimi nimfami tak daleko? Powoli, moi drodzy, powoli. niestety, jak pisałem niedawno, nie da się w muszkarstwie przeskakiwać kilku stopni naraz. Po prostu trzeba konsekwentnie, stopniowo, bez pośpiechu wydłużać rzuty. O pół metra, metr, półtora. Poćwiczyć, przywyknąć i pokonać następny metr przestrzeni. Ani się obejrzymy - indykator zniknie pod wodą 20 metrów od stanowiska - akurat pod przeciwległym brzegiem. Na zakończenie przyjrzymy się krótko krótkiej nimfie, czyli technice zabójczej dla ryb i mającej równie wielu fanów jak i zapiekłych przeciwników. Metoda kontrowersyjna, ale skuteczna. Ja sam uprawiam ją rzadko, i przede wszystkim w chwilach rozpaczy. Nie oceniam... Adam Sikora, mistrz nad mistrze i autor "Wędkarstwa muchowego" słusznie zauważ, że do łowienia na tzw. polską nimfę, nie potrzebny jest nawet sprzęt muchowy. Sama technika polega na podawaniu i prowadzeniu nimfy - na ogół dwóch - bezpośrednio spod szczytówki kija. Używa się przy tym długich przyponów konicznych lub zbieżnych żyłkowych. Zdarzają się sytuacje, że ze szczytowej przelotki wystaje zaledwie kilkanaście, kilkadziesiąt centymetrów sznura. Krótka nimfa okazywała się tajną bronią na wielu zawodach o międzynarodowej randze. Prawdą jest, że jest to technika pozwalająca na niewiarygodnie czuły kontakt z muchami i bardzo świadome prowadzenie przynęt. Okazuje się bardzo skuteczna na lipienie, szczególnie, kiedy rzeczne dno jest bardzo zróżnicowane. Bywa takie głównie na rzekach górskich, gdzie - jak twierdzą niektórzy - technika ta się narodziła. Skalne rynny i grzebienie pozwalają podejść do ryb, nieledwie stanąć im nad głowami i przepuszczać muchy spod szczytówki długiego wędziska. Na Pomorzu i w innych nizinnych okolicznościach polska nimfa okazuje się morderczą bronią na ukryte w korzeniach olch pstrągi, na lipienie przebywające na pograniczach kęp roślinności. Wielokrotnie - zarówno w górach, jak i na Pomorzu, zacinałem krótką nimfą ryby dna - brzany, świnki, certy. Nie istnieje praktycznie problem rzutu - muchy albo wpuszcza się spod kija do wody, albo przerzuca techniką zbliżoną do uklejkowej. Mimo licznych wątpliwości, nie potępiam łowienia tą techniką. Prawdopodobnie przez to, że na rzekach, na których łowię, nie daje się wędkować wyłącznie w ten sposób. Wydaje mi się jednak, że polska nimfa nie istnieje w czystej formie, że także na rzekach górskich łowi się na nimfę w pełnym zakresie możliwości - a więc od tej najkrótszej, spod szczytówki, po tę najdalszą, z użyciem indykatora. Swojego czasu, jeden z moich pomorskich nauczycieli, wpoił mi zasadę bardzo rzetelnego podejścia do każdego stanowiska w rzece. Nauczył mnie szanować każde łowisko i obławiać je wszechstronnie. Mimo, że przekładanie szpul, przewiązywanie zestawów bywa fatygujące, to staram się dobrze rokujące miejsca obłowić wg wszelkich reguł sztuki - i z wierzchu, i spod spodu. Jeśli warunki pozwalają - korzystam z możliwości, jakie daje wędka muchowa i łowię także spod szczytówki. Branie bywa wówczas identyczne, jak na każdej gruntówce, spinningu, podlodówce - wali w kij i trzeba natychmiast zacinać. PS. Mam nadzieję, że pomogłem tym, którzy chcieli dowiedzieć się czegoś o podstawach łowienia na sztuczną muszkę. Starałem się pisać jak najprościej, komunikatywnie, Przekazywanie wiedzy bardziej fachowej pozostawiając tym, którzy o muchówce wiedzą o wiele więcej niż ja. Po tę prawdziwe muszkarskie wiadomości zapraszam do portalików poświęconych wyłącznie tej metodzie wędkowania, do których Linków dla wędkarzy. |