Na niżówkę |
Autor: Jacek Jóźwiak | |||
Niżówka na dużej rzece? Tragedia to dla wędkarza, czy wielkie szczęście? Bardzo różne bywają odpowiedzi, ale większość spinningistów narzeka. Większość bowiem łowi z brzegu, boi się nawet brodzenia, co z jednej strony cieszy, bo ostrożności na dużej rzece nigdy za wiele, z drugiej martwi, bo z łowienia najczęściej nic nie wychodzi. Ryb przy brzegu niewiele, dostępne z lądu doły i rynny obłowione intensywnie, że jeśli nawet jakaś ryba w nich pozostała, to czeka na chwilę, gdy na brzegu zrobi się pusto i cicho. Wszystko wyniosło się na śródrzecze - gdzieś za przykosy, za rafy i głazowiska, w idące z dala od brzegu nurtowe nitki i odnogi. Ryby czują się tam bezpieczniej, choć przecież walka o byt trwa na tych ograniczonych powierzchniach jak nigdy na wyższej wodzie. Dla spinningisty taka rzeka może być rajem, ale trzeba do ryb dotrzeć. I warto się o to postarać. Niektórzy - bardziej do rzeki przyzwyczajeni i wprawni w brodzeniu - docierają tam na pieszo... ... dla innych jedyną szansą są wszelkiego rodzaju jednostki pływające. Posiadaczom łodzi, na dobrą sprawę, nie trzeba nic podpowiadać, to oni mogliby nauczać. Szczególnie ci, którzy na rzekach spędzają wiele czasu. Jednak tym, którzy swoją przygodę z wędkowaniem z pokładu dopiero rozpoczynają albo ograniczali się do tej pory do łowienia na wodach stojących, a także posiadaczom pontonów przydadzą się może te pośpieszne rady... Na niżówce nie ma większego sensu pałętanie się po rzece na długich odcinkach, aczkolwiek rejsy i wyprawy kuszą każdego, kto odbije od brzegu i poczuje rzekę. Potencjalnych miejscówek do łowienia na śródrzeczu szuka się z lądu, licząc się poważnie z tym, że ryb na nich być nie musi. Odnalezienie "swojej" rafki, przykosy, płyty iłowej, to w zasadzie robota na kilka tygodni, ale bywają miejsca ogólnie znane, choć odwiedzane rzadko, o których krążą legendy, bajędy i z palca wyssane historie. Na poszukiwanie własnych łowisk w śródrzeczu dobry jest maj i czerwiec, ale w tych miesiącach rzadko zdarza się niżowa woda. A jako że wędkarstwo polega przede wszystkim na chwytaniu okazji, warto jeszcze teraz takich miejscówek poszukać. Odnalezienie ich przyda się także w okresach, gdy woda przykryje to wszystko, co w tej chwili jest odkryte przez wędkarskimi oczami... Dobrze rokują wszelkiego rodzaju wystające z wody kamienie - nie chodzi tutaj o pojedyncze, wielkie głazy, przy których ryba najczęściej się trzyma, ale do ich obłowienia wystarczy kilkadziesiąt rzutów... Chodzi o rafki lub zgromadzenia głazów na stu i więcej metrowym odcinku śródrzecza, takie, na które można przepłynąć, porzucić jednostkę pływającą i łowić przez kilka godzin... ... koniecznie z brodzeniem. Bez brodzenia nie obłowi się najlepszych miescówek, połowy z nich nawet się nie zauważy. Najbardziej nawet interesujące rafki i głazowiska mają swoje dobre i złe miejsca, każde z ładnie wyglądających stanowisk ma swój dobry i zły czas. Nie wolno się zrażać, że pierwsze obejście stanowiska na śródrzeczu nie przyniesie kontaktu z rybą, warto zrobić jeszcze jedno albo nawet dwa "kółeczka", starając się przy tym nie powtarzać kolejności obławiania miejscówek. Najsłabiej rokują przykosy z czystego, miałkiego piachu. W ciągu dnia można się na nich spodziewać bolenia, jeśli przykosa usypana jest na żwirowej opoce i można z niej ją spenetrować, to można też liczyć na brzanę i klenia. W tym ostatnim przypadku w nocy na płycizny może przypłynąć sandacz i sum. Je jednak na tego typu przykosy wychodzę w ostateczności, kiedy nie ma alternatywy. Za najlepsze uważam kamienne rafy na śródrzeczu. Do połowy września można się nastawić tutaj na każdą rybę i wykorzystać każdą okazję, jaką przynieść może tego typu łowisko. W pełni dnia, w zależności od rzeki i występujących w niej ryb, można na takiej rafie nałowić się do bólu jazi lub kleni, w okolicach południa raczej niezbyt wielkich, ale dostarczających satysfakcjonującej zabawy. Rzecz jasna, pełnia dnia to na oddalonych od brzegu łowiskach także czas bolenia, niekiedy ogromnego. Także - choć ryba ta przez "wędkarzy brzegowych" kojarzona jest z nocą i jej przełomami - brzany bywają na kamieniskach dostępne za dnia i wcale nietrudne do złowienia. No to po kolei - jazie i klenie uwielbiają na rozległych rafkach wszelkiego rodzaju silne przelewy, gdzie woda toczy się szybko, pieniście i szumiąco. To stanowiska doskonale natlenione, chłodniejsze oraz przynoszące sporo jadalnych drobin, porwanych przez nurt rybek i bezkręgowców. Jednocześnie takie bystrza mają mnóstwo zakamarków, gdzie woda spowalnia lub wręcz się zatrzymuje - i tam właśnie na niesione z prądem rzeki kąski czekają jazie i klenie. Przelewy takie mogą być niezbyt głębokie, niekiedy na 40 cm wodzie można złowić kilkukilogramowego przedstawiciela wymienionych gatunków, zaś na spadkach ku głębszej wodzie takie okazy bywają regułą, choć raczej bliżej świtu i zmierzchu. Jazie i klenie przebywają także we wszelkiego rodzaju głębszych rynienkach przecinających na skos rafkę - głębszych, nie oznacza wcale wielkich dołów, niekiedy wystarczy metrowa rynna wśród 40 cm kamiennego blatu, by zasiedliły ją rzesze jazików i klonków. Ostrożnie brodzący spinningista jest w stanie bawić się w takiej nurtowej nitce przez kilka godzin - a ż do pierwszej spiętej ryby, która na kilka kwadransów zabierze ze sobą całe stado. W podobny sposób na spięcie się z haka swojej towarzyszki reagują brzany, których szuka się na głębszej nieco wodzie wzdłuż rafy od strony, gdzie nurt jest silniejszy. Najlepiej rokują półtora, dwumetrowe rynny wysłane kamykami, grubym żwirem. Jeśli, na dodatek, tkwią w takiej rynnie duże głazy, to ze stanowisk takich można wyjąć kilka tych wspaniałych ryb z jednego postawienia stóp. Za dnia brzanowiska dość łatwo zlokalizować - ryby wyskakują z charakterystycznym furkotem, sprawiając wiele radości wędkarskim oczom. I choć mówi się, że spławiające się ryby wcale nie wróżą dobrych brań, to w przypadku "śliziaków" (tak się barweny nazywa na Mazowszu) oraz na śródrzeczu przekonanie takie nie ma racji bytu. Dwukrotnie już pisałem o chwytaniu okazji - nawet jeśli stoję po pas w jaziach i kleniach, to jeśli usłyszę i zobaczę furczące brzany, natychmiast je porzucam i pędzę ku nowej przygodzie. Brzana na lekkim spinningu złowiona na śródrzeczu to coś wspaniałego - ryba to mocarna, kłąb twardych i supersprawnych mięśni, potrafiąca wykorzystać podczas holu silny nurt. Lądowanie do ręki czy podbieraka 3 kilogramowej sztuki (wcale nie rzadkość na śródrzeczu) bardzo często oznacza zakwaszenie mięśni ręki trzymającej kij, nawet ten najlżejszy. Pogranicza z wodą głębszą to dobry czas na poranki i wieczory. Wszędzie tam, gdzie za zgrupowaniami kamieni, za płytami iłowymi rozpościera się nieco rozleglejsze spowolnienie nurtu i woda ma 1,5-2,5 m głębokości, zaś dno pokryte jest cieniutką warstewką mułu, można upolować sandacza. Za dnia wszędzie tam, gdzie woda już rusza prędzej, bliżej brzasku i zmierzchu na wodzie nieco spokojniejszej, a nawet na płyciznach. Sandacze urządzają także zbiorowe polowania wzdłuż krawędzi rafy przy ostrzejszym nurcie. Ostatnia na dziś sprawa: brodzenie - bo bez tego się nie obędzie - dla niedoświadczonych kolegów może być na początku dość traumatycznym wydarzeniem. Trzeba się powoli, ostrożnie, ale konsekwentnie przełamywać. Zacząć od brodzenia w wodzie po kolana, do pół uda. I poznając rzekę, przyzwyczajać się do niej i dostrzegać niebezpieczeństwa - te wszystkie uskoki, ruchome głazy, kurzawki. Pozwoli to potem na spokojne i bezpieczne chodzenie po wodzie do pasa, bowiem dostosowanie się do rzeki na płyciznach przenosi te umiejętności także na wodę po rant spodniobutów. Jedno jest najważniejsze - nie trzeba i nie wolno się śpieszyć. Brodzenie w rzece to nie Paradenschritt oddziałów grenadierów pancernych SS, ale krok gejszy w wąziutkim kimonie i na malutkich stópkach. I już rzeka jest wasza. |